sobota, 23 stycznia 2016

W nie - bo wstąpienie

fragment grafiki autorstwa Alexa Brady, całość tutaj.

Miniseria Ascension miała być tryumfalnym powrotem stacji SyFy do korzeni - produkcji wysokich jakościowo seriali science-fiction z epickim rozmachem fabularnym i koncepcyjnym, doborową obsadą i dopracowanymi efektami specjalnymi. Wyszło… przeciętnie, nie ukrywam, że z pewnym potencjałem, ale niestety takim, który w dużej mierze pozostał niewykorzystany. Miniseria bardzo wyraźnie funkcjonowała na zasadzie rozszerzonego pilota do dłuższej produkcji - analogicznie do miniserii Battlestar Galactica, która okazała się wstępem do jednej z najważniejszych telewizyjnych produkcji fantastycznonaukowych ostatnich lat. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Ascension miało podobne ambicje - złożona, kompleksowa opowieść socjologiczna ubrana w ciuszki fantastyki naukowej, która wyznaczy nowe standardy tego typu produkcji. Po drodze zabrakło jednak spójnej wizji i w rezultacie otrzymaliśmy zwyczajnego średniaka. Notka niepozbawiona spoilerów wagi najwyższej, zaleca się więc ostrożność w trakcie lektury (albo wręcz jej zaniechanie).

Koncepcja wyjściowa była bardzo fajna - wystrzelony w kosmos w latach sześćdziesiątych statek kosmiczny typu generation ship, z całym tym retrofuturyzmem, odrębną kulturą zaprojektowaną tak, by przystosować społeczność do życia na ograniczonej przestrzeni z ograniczoną populacją kontrolowaną eugenicznie przez algorytmy komputera pokładowego i tak dalej. Oczywiście, jak to zwykle z opętaną na punkcie seksu rasą ludzką bywa - eugenika sobie, a zdrady, trójkąty i romanse sobie, co jest jednym z motorów napędowych fabuły. Kolejnym jest niejaki ostracyzm elit wobec klasy robotniczej mieszkającej i działającej na niższych pokładach statku. Detale świata przedstawionego poznajemy towarzysząc jednemu z bohaterów prowadzących śledztwo w sprawie morderstwa młodej dziewczyny popełnionego na pokładzie statku. Niestety tutaj natrafiamy na pierwszy zgrzyt - samo śledztwo jest tak otwarcie pretekstowe, że przez większość czasu stanowi nie oś fabularną, wobec której grawitują wszelkie inne wątki, a najczęściej jedynie leniwą wymówką usprawiedliwiającą pokazywanie różnych wątków różnych osób mieszkających na statku. Wydaje mi się, że twórcy Ascension chcieli zrobić coś w stylu Twin Peaks na statku kosmicznym, ale zabrakło im lynchowej maestrii w kreowaniu intrygujących osobowości, więc zamiast tego dostaliśmy płaską operę mydlaną w retro-futurystycznej estetyce lat sześćdziesiątych.

Bardziej interesujący jest drugi poziom fabuły. Stosunkowo szybko dowiadujemy się, że statek tak naprawdę nigdzie nie odleciał i przez cały czas znajduje się na Ziemi, a całość jest jedynie potężnym eksperymentem społecznym, którego prawdziwy cel poznajemy dopiero pod koniec miniserii - chodzi o to, by metodą starannego doboru nienaturalnego uzyskać… X-Menów. Tak to przynajmniej wygląda w praktyce, ponieważ ważnym elementem fabuły jest dziewczynka dysponująca nadprzyrodzonymi mocami, które zaczynają ujawniać się w toku fabuły. Cały wątek agencji nadzorującej „od zewnątrz” projekt Ascension przez większość czasu wydawał mi się znacznie ciekawszy, niż to, co działo się na pokładzie statku. Może dlatego, że był znacznie zwięźlejszy, miał mniej kluczowych bohaterów i od czasu do czasu zdarzało mu się poruszyć oczywiste w takiej sytuacji dylematy etyczne? Szczególnie intrygująca wydała mi się postać Harrisa Enzmanna, nadzorcy całego projektu, który niejako odziedziczył go po ojcu. Harris dorastał, podglądając przez ukryte kamery załogantów statku, nawiązując z nimi obsesyjną, jednostronną więź. To chyba najbardziej złożona postać w całym serialu, choć i w tym przypadku trudno powiedzieć, że jego charakter został wyeksponowany w jakoś wyjątkowo fajny sposób. Ascension generalnie wykłada się na braku postaci posiadających jakieś wyrazistsze cechy charakteru. Jasne, wszyscy mają własne ambicje, plany, bohaterowie wikłają się w skomplikowane relacja, ale nikt nie wzbudził mojej sympatii na tyle, bym mu albo jej kibicował. 

Miniseria jest całkiem przyzwoicie nakręcona - w dekoracjach i efektach specjalnych czuć większy budżet. Nie jest to może jakaś pierwsza liga, ale sama warstwa estetyczna jest bardzo przyjemna. Da się odczuć ducha epoki, choć jest on na tyle dyskretnie podkreślany, by nie rozpraszał, ani nie odwracał uwagi od fabuły. Także do gry aktorskiej nie mogę się przyczepić - jest dobrze. Podobnie muzyka, która nie zapada w pamięć, ale i nie kaleczy uszu. Właściwie cały Ascension można podsumować w ten sposób - rzemieślniczo znakomite, ale brak w nim czegokolwiek na tyle wybijającego się ponad przeciętność, by usprawiedliwiało to oglądanie. Błędem było reklamowanie tej miniserii jako kosmicznej sci-fi - wyposzczeni fani podróży międzygwiezdnych musieli być nieźle rozczarowani po ujawnieniu, że Ascension nigdy nie opuścił powierzchni Ziemi, nie ma więc co liczyć na jakieś poważne kryzysy, napotykanie kosmicznych osobliwości i tym podobne atrakcje, które sprawiają, że tak chętnie oglądamy fantastykę naukową. Wprawdzie przeniesienie konwencji ze space opery (mydlanej) na fantastykę socjologiczną niekoniecznie musiało być błędem, to taka zagrywka z pewnością odrzuciła od Ascension wielu widzów, którzy podeszli do tej miniserii ze sprecyzowanymi oczekiwaniami. Tych, którzy pozostali mógł również zniesmaczyć absurdalny wątek hodowli super-ludzi, który z kolei mocno nadwyręża kołek do zawieszenia niewiary.

Innymi słowy - mimo, iż serial ma bardzo otwarte zakończenie wyraźnie sugerujące, że to jeszcze nie koniec historii, to stacja SyFy nie zdecydowała się na zamówienie pełnego sezonu. W sumie to chyba dobrze - Ascension nie był w stanie wykrzesać u mnie ani odrobiny entuzjazmu. To zwyczajny przeciętniak, który popisowo zmarnował całkiem interesującą koncepcję wyjściową. Możliwe, że kolejne sezony byłyby nieco bardziej interesujące, ale też nie mam zamiaru rozpaczać z tego powodu, że prawdopodobnie już nigdy nie będzie dane mi się o tym przekonać.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...