czwartek, 14 stycznia 2016

Sidonia

fragment grafiki autorstwa Tsutomu Nihei, całość tutaj.

W końcu stało się - Netflix oficjalnie zawitał do Polski. Zgodnie z moimi przewidywaniami cena jest relatywnie wysoka, a oferta relatywnie wąska (płacimy więcej pieniędzy, niż Amerykanie za mniej kontentu), więc sugeruję wstrzymać się od opłacania subskrypcji do czasu, aż baza filmów i seriali poszerzy się w stopniu usprawiedliwiającym bulenia niemałej przecież sumy za dostęp do netflixowej biblioteki. Ja jestem zadowolony, bo dzięki wielkiemu N mam teraz dostęp do wszystkich wyemitowanych dotychczas serii Power Rangers, więc z mojego punktu widzenia jest to opłacalny układ - ale podejrzewam, że dla osób dysponujących, hmm, mniej egzotycznym gustem oferta może wydawać się cokolwiek uboga.

Przeglądając dostępne pozycje natrafiłem na - uwaga - anime pod tytułem Sidonia No Kishi. W normalnej sytuacji pewnie nawet nie zwróciłbym na nie uwagi, ale przypomniałem sobie, że to anime jest adaptacją (nieczytanej jeszcze przeze mnie) mangi Tsutomu Nihei, jednego z nielicznych mangaków, których prace budzą we mnie czysty entuzjazm. Kocham Blame! miłością dozgonną, Biomega, choć miała swoje wady, również stanowiła popis niesamowitej wyobraźni i kreacyjnego rozmachu, a Snikt!… no dobra, Snikt! był mocno taki sobie, choć zmagania się japońskiego artysty z dynamiką, estetyką i formatem amerykańskiego superhero dały całkiem interesujący rezultat. Do mangi Sidonia No Kish przymierzałem się już od pewnego czasu, ale gdy usłyszałem, że ma się ona ukazać w naszym kraju, postanowiłem, że poczekam i w międzyczasie obejrzę jej netflixową ekranizację (dla jasności - mimo napisu Netflix original series widniejącego w czołówce Sidonia nie powstała na zlecenie Netflixa - po prostu ta platforma wykupiła sobie wyłączność na międzynarodową emisję anime). Obejrzałem pierwszy sezon - prawdopodobnie w przyszłości zapoznam się z kolejnym, ale ogólne rozczarowanie tym, co zobaczyłem sprawiło, że jest to przyszłość raczej odległa.

Bohaterowie są niestety wybitnie nieinteresujący. Najczęściej sprowadzani są do tylko jednej cechy (ambicja, troska, zakochanie, żądza zemsty), a ich działania służą na ogół tylko do popchnięcia fabuły w zaplanowany, kierunku, a niekoniecznie wydają się wynikać z ich motywacji. ciężko tam w sumie kogokolwiek polubić na tyle, by z nim empatyzować. Albo z nią - bo Sidonia No Kishi ma naprawdę silną kobiecą obsadę. Co więcej, trafiła się nawet postać niebinarna płciowo - co nie jest jej prymarną cechą charakteryzującą - i to w bardzo istotnej roli dającej jej mnóstwo czasu ekranowego. Na ogół kobiece postaci w tym anime prowadzone są nie gorzej, niż męskie (co w tym wypadku oznacza „równe kiepsko” niestety), obsadzane są na pozycjach władzy i cieszą się niekwestionowanym autorytetem - co jest wybitnie odświeżające. Oczywiście wszystko to psuje fakt, że relacje pomiędzy bohaterami są w Sidonia No Kishi prowadzone niesamowicie topornie i w sposób budzący momentami spore zażenowanie. Swoje dokładają również fatalne dialogi, które mogą być rezultatem kreciej roboty tłumacza, ale ja podejrzewam, że i w oryginale nie były zbyt udane - Nihei nie jest znany z dobrze napisanych dialogów.

Akurat prace Tsutomu Nihei podziwiam głównie ze względu na zapierające dech w piersiach ilustracje oraz cudownie odjechane motywy spod znaku hard science-fiction i tu Sidonia niestety również trochę zawodzi. Sztampowa fabuła i płaskie charakterologiczne postaci są najpewniej jedynie wymówką do zabawy w kreację świata przedstawionego. Sidonia idzie w space operę wymiksowaną z biopunkiem. Bardzo lubię obie te konwencje, więc z niejakim rozczarowaniem przyjąłem fakt, że obie zostały potraktowane niesamowicie zachowawczo - jasne, trafiają się interesujące motywy (podobały mi się bioniczne skafandry pilotów będące de facto ich drugą skórą i koncepcja ludzkiej fotosyntezy), ale na ogół anime ogranicza się do rzeczy, które w fantastyce naukowej widzieliśmy już dziesiątki razy - klonowanie, modyfikacje genetyczne, kosmiczny statek kolonizacyjny - i widzieliśmy je zrealizowane na znacznie bardziej interesujące sposoby. To wszystko oczywiście składa się na bardzo fajny, posiadający wewnętrzną logikę świat przedstawiony… ale po autorze cudownie anarchistycznego fabularnie i koncepcyjnie Blame! spodziewałem się znacznie więcej. Wygląda to trochę tak, jakby Nihei świadomie ograniczył swoje ambicje artystyczne i stworzył coś otwarcie mainstreamowego, by w ten sposób zainteresować swoją twórczością szersze grono fanów anime. 

Większych zastrzeżeń nie mam natomiast do animacji, która jest po prostu znakomita - co prawda momentami traci płynność, a niektóre walki w przestrzeni kosmicznej są czasami nieczytelne, ale to naprawdę drobiazgi, bo Sidonia wygląda na prawdę fenomenalnie, projekty lokacji to sto procent Niheiego w Niheim. Połączenie CGI z tradycyjną animacją - czyli coś, na czym wykłada się bardzo wiele fimów i seriali animowanych - wyszło tu naprawdę dobrze, ani razu nie miałem poczucia estetycznego dysonansu. Podobnie udźwiękowienie stoi na solidnym poziomie - aktorzy dubbingowi robią znakomitą robotę, przynajmniej w wersji amerykańskiej  (tak, obejrzałem anime z amerykańskim dubbingiem - prawdopodobnie jest to jakaś fandomowa zbrodnia, ale niespecjalnie mnie to obchodzi, skoro w roli głównej wystąpił sam Johnny Yong „Adam z Power Rangers” Bosch).

Podsumowując - o ile Sidonia No Kishi to w żadnym wypadku jakaś spektakularna katastrofa, o tyle nie jest to anime, które wzbudziłoby mój szczery zachwyt. Miłośnikom tej estetyki zapewne się spodoba. Dla mnie to jednak, mimo wszystko, spore rozczarowanie. 

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...