wtorek, 1 grudnia 2015

Smok bagiński

fragment grafiki autorstwa Jakuba Różalskiego, całość tutaj.

Kiedy gruchnęła wiadomość, że Tomasz Bagiński zajmie się nową ekranizacją Wiedźmina, nie przyłączyłem się do powszechnych w fandomie wiwatów, że oto w końcu proza Andrzeja Sapkowskiego doczeka się godnego przeniesienia na srebrny ekran. Traktowanie Bagińskiego jako jakiegoś mesjasza i zbawcę polskiej kinematografii odbieram z mieszaniną sceptycyzmu i zażenowania - ten człowiek jak dotąd nie nakręcił przecież żadnego filmu długometrażowego. Owszem, Katedra była naprawdę sympatyczną produkcją, a satyryczna Sztuka Spadania dawała nadzieję na to, że Bagiński jest kimś więcej, niż rzemieślnikiem. Tyle tylko, że Sztuka Spadania została stworzona już przeszło dziesięć lat temu i od tamtego czasu dorobek Niedoszłego Zdobywcy Oscara powiększył się o zaledwie kilka słabej jakości produkcji reklamowo-promocyjnych (piszcie co chcecie, ale Animowana Historia Polski była po prostu żenująca tak pod względem koncepcji, jak i wykonania) i właściwie niewiele więcej. Nie rozumiem tej wiary w reżyserskie umiejętności Bagińskiego - przecież nawet Katedra i Sztuka Spadania to nie są fabuły, a jedynie koncepcje ubrane w animacje. Skąd mamy wiedzieć, że twórca poradzi sobie z tak nieporównywalnie bardziej złożonym przedsięwzięciem, jakim jest film pełnometrażowy?

Tak więc do tej pory moja wiara w powodzenie nowego filmowego Wiedźmina była niewielka. Ale to się zmieniło, bowiem kilka dni temu do internetu trafiła nowa produkcja Bagińskiego - zrealizowana na zlecenie Allegro aktorska krótkometrażówka Smok będąca retellingiem trzynastowiecznej legendy o Smoku Wawelskim. Nawiasem pisząc, to chyba moja ulubiona polska legenda - pokazuje, że już w trzynastym wieku to nie mężny rycerz, szlachcic zakuty w zbroję radzi sobie z prawdziwymi zagrożeniami trapiącymi kraj, ale szewczyk - prosty chłopak z ludu, polski cwaniak, słowiański trickster niemalże - ubija smoka podstępem, niehonorowym wprawdzie, ale diablo skutecznym [EDIT: W komentarzach pod niniejszą notką Aleksandra "ninedin" Klęczar zwróciła uwagę, że z tą legendą było nie do końca tak. Odsyłam do jej komentarza po szczegóły]. Jak z tematem poradził sobie Bagiński? Otóż obejrzałem tę jego superprodukcję i… jak już wspominałem, moje podejście do kinowego Wiedźmina się zmieniło. Już nie jestem sceptycznie nastawiony. Teraz żywię graniczące z pewnością przekonanie, że ten film będzie zły. Bardzo zły. Bardzo, bardzo zły.

Film przenosi przysłowiowe dwadzieścia minut w przyszłość, do zaawansowanego technologicznie grodu Kraka. Pojawiamy się tam w chwili, gdy wieża mariacka zostaje wysadzona przez gigantyczny opancerzony pojazd powietrzny. Po chwili akcja przenosi się na poziom ulicy, gdzie poznajemy głównego bohatera dramatu - młodego nerda, który przy pomocy zdalnie sterowanego, mechanicznego psa robi chamskie fotki ubranej w skąpy strój sportowy koleżanki grającej w koszykówkę z przyjaciółmi. Z tym oto człowiekiem mamy sympatyzować i kibicować mu przez resztę filmu. Wspomniana dziewczyna jest oczywiście ucieleśnieniem snów każdego obleśnego nerda - śliczna, wysportowana, ubrana w wiele odsłaniające ciuchy, uśmiechnięta, skrycie czująca miętę do głównego bohatera (zaraz po jej uzasadnionych pretensjach o jego zachowanie odwraca się i uśmiecha, sugerując widzom, że tak naprawdę podoba jej się protagonista) i do samego końca pozostającą kompletnie bez właściwości, słowem - ekwiwalent niedostępnych w realu koleżanek ze szkoły. 

Dziewczyna chwilę potem zostaje porwana przez głównego złoczyńcę filmu - kolejną postać-symbol. Już samo jego imię - Adolf Kamczatkow - jasno sugeruje złowieszczą naturę tego cudzoziemskiego terrorysty przybywającego do naszej ojczyzny, by porywać Nasze Kobiety w niesprecyzowanym, ale chyba oczywistym dla każdego celu. Dostajemy również silną sugestię, że zły Adolf skorumpował krakowską policję, by móc bezkarnie grasować po mieście, bombardować zabytki i porywać kolejne dziewczyny. Generalnie zatem Adolf jest skrzyżowaniem tego złego cudzoziemca, którego polski nerd się boi, że będzie porywał oraz dresiarza z osiedla, od którego polski nerd niejednokrotnie dostał w zęby. Jeśli porwana dziewczyna jest tą najpiękniejszą koleżanką ze szkoły, Kamczatkow to ten klasowy tyran, przed którym trzeba uciekać zaraz po dzwonku. Mamy więc dwa symbole - ucieleśnienie marzeń i ucieleśnienie lęków. Odpowiedź na pytanie czyje to lęki i czyje marzenia pokaże nam, kto jest adresatem Smoka Bagińskiego.

Później dostajemy ekstremalnie żenujący montaż scen pokazujących, jak krakusy reagują na pojawienie się smoka. Szczególnie paskudny był urywek wiadomości pokazujący, jak kobiety przyklejają sobie brody i wąsy, by uniknąć porwania przez złego Kamczatkowa. Sugestie, że "odpowiedni ubiór" uchroni przez napastowaniem seksualnym są wyjątkowo szkodliwe (bo nie dość, że nie działają, to jeszcze przerzucają odpowiedzialność za gwałt/molestowanie na kobiety) i zwyczajnie, po ludzku, obrzydliwe. Nie mam pojęcia, czemu miało to służyć - podejrzewam próbę żartu na zasadzie „hehehe baba z wąsami”, ale nie przypuszczam, by kogokolwiek o normalnym poczuciu humoru mogło to rozbawić. Gdy zwróciłem na to uwagę na fanpage’u, pojawiły się głosy interpretujące tę scenę jako parodię tego typu usprawiedliwień.  Nie wiem - nie jestem przekonany, by tak toporną (w wymiarze symboliki) produkcję jak Smoka stać było na tak subtelny przekaz.

Nasz główny bohater nie może oczywiście pozwolić na to, by po jego mieście grasował jakiś zagraniczny bandyta porywający Nasze Kobiety™, siada więc w swoim pokoju i (natchniony plakatem Ghost in the Shell) majstruje zasadzkę - zdalnie sterowaną dziewczynę-androida, którą wystawia potem na opustoszałe ulice miasta, wabiąc smoka jej wdziękami. Android dopada do powietrznego statku Kamczatkowa i się wysadza, topiąc złoczyńcę w Wiśle. Wszystko kończy się dobrze - Kraków świętuje, porwane dziewczyny zostają oswobodzone, skorumpowany gliniarz zostaje aresztowany, główny bohater dostaje dziewczynę, którą prawem silniejszego wyszarpał z rąk Kamczatkowa, a ja w końcu mogę zakończyć te najdłuższe trzynaście minut swojego życia.

Prawdopodobnie zdołaliście i zdołałyście już to wywnioskować, ale gdyby ktoś miał jeszcze jakaś wątpliwości, niniejszym je rozwiewam - uważam, że Smok Bagińskiego to po prostu porażająco zły film. Sprawić, by retelling był bardziej seksistowski, niż jego trzynastowieczny pierwowzór - to dopiero sztuka. Smok odtwarza najbardziej ograne, przeterminowane popkulturowe tropy i robi to z gracją słonia w składzie porcelany. Wszystko w tym filmie jest przesadzone, prostackie, odwołujące się do najgorszych, najpłytszych stereotypów. Jak antagonista, to skrzyżowanie Niemca, Ruska i osiedlowego dresa. Jak dziewczyna, to śliczna nagroda-trofeum odbita z rąk innego faceta, służąca jedynie jako ozdobnik. I to nawet jest nie tyle obraźliwe czy uwłaczające, co żenujące - trudno ogląda się tak skonstruowaną opowieść. W dwa tysiące piętnastym roku.

Czy Smok ma jakieś zalety? Efekty specjalne są niezłe (bez rewelacji), kilka ujęć na poziomie koncepcyjnym daje radę… ale to tyle. Aktorstwo leży, scenariusz jest okropny, a środkowa część filmu jest niepotrzebnie przeciągnięta, by sztucznie wydłużyć cały film. Koś mógłby powiedzieć, że to nie tyle jest poważna produkcja, co pokaz umiejętności Bagińskiego… ale to żadna obrona. Wręcz przeciwnie - Smok pokazuje na jakim poziomie złożoności i subtelności operuje jego reżyser. Czy naprawdę chcemy, by Wiedźmina reżyserował ktoś, kto operuje tak topornymi środkami wyrazu?

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...