fragment grafiki autorstwa Adele Lorienne, całość tutaj. |
W końcu wziąłem się w garść i postanowiłem napisać notkę o Dark Eyes 4, finałowej części słuchowiska prezentującego przygody Ósmego Doctora. Szczerze powiedziawszy - niespecjalnie mi się chce. Dark Eyes 4 przesłuchałem dwa razy. Nie dlatego, że jest takie dobre, tylko dlatego, że za pierwszym razem zwyczajnie niewiele z niego zapamiętałem. To jest chyba największy problem z tym słuchowiskiem - kompletnie nie zapada w pamięć, ani nie budzi żadnych większych emocji, choć przecież teoretycznie powinno być ono zamknięciem epickiej sagi zaplanowanej na wiele odcinków do przodu. Już trzecia część cierpiała na poważny kryzys tożsamości (niemal zupełny brak Molly, mielenie po raz kolejny tych samych wątków), ale ją jeszcze jakoś ratował występ Narvina. Odnoszę zresztą wrażenie, że całość o wiele lepiej sprawdziłaby się jako dylogia, a skondensowanie całej intrygi i zintensyfikowanie wydarzeń tylko wyszłyby słuchowisku na dobre. Jakby tego wszystkiego było mało, aktorka odtwarzająca Molly O’Sullivan (obecną towarzyszkę Doctora) musiała zrezygnować z uczestnictwa w przedsięwzięciu z uwagi na konflikt w terminarzu. Molly, co prawda, pojawia się w słuchowisku… zdradzę, że z sytuacji wybrnięto zaskakująco nieźle, choć oczywiście Ruth Bradley jest tylko jedna i jej brak jest odczuwalny.
Pierwszy odcinek A Life in the Day, to w miarę zamknięta opowieść typu „dzień świstaka”, których w popkulturze mieliśmy już na pęczki, a sam motyw już dawno stał się zużyty. Mimo wszystko, opowieść jest… przyjemna i widziałbym ją raczej jako samodzielny epizod w poprzednich przygodach Doctora, niż jako część Dark Eyes, bo tutaj robi za filler i wstęp do właściwej fabuły (kradzież TARDIS pod koniec odcinka uruchamia łańcuch wydarzeń, który prowadzi do finału serii). Nowa-stara towarzyszka Doctora, Liv Chenka, zyskuje tu nieco miejsca dla siebie i jeśli ktoś polubił ją w jej poprzednich odcinkach, to i ten jej występ nie powinien zepsuć dobrego wrażenia. Ja Liv nawet lubię, na jej niekorzyść działa niestety fakt, że w Dark Eyes robi za zastępstwo Molly (którą kocham niemal tak mocno, jak Lucy Bleedin’ Miller) i przez większość czasu po prostu irytuje mnie, że wcześniej nawiązałem emocjonalną więź z Molly, a po dwóch częściach Dark Eyes zabrano mi ją i dano kogoś innego.
Kolejnym odcinkiem jest The Monster of Montmartre, w którym Liv i Doctor udają się do Paryża w poszukiwaniu TARDIS. Ponownie - już po raz trzeci? czwarty? - powraca Dalek Time Controller. Dla bardzo uważnych słuchaczy jest do wyłapania małe nawiązanie do serialu Doctor Who, (DTC wspomina New Dalek Paradigm), ale to tylko smaczek dla najwytrwalszych fanów. Sama historia jest całkiem sympatyczna, choć znowu większość czasu bohaterowie błąkają się po arenie wydarzeń, próbując rozwikłać zagadkę, kto i po co skradł TARDIS. Następny odcinek Master of Daleks ujawnia sojusz Mastera i Daleków, którzy wspólnymi siłami doprowadzili do podboju Ziemi i stworzenia alternatywnej przyszłości. A, i Doctor na jakiś czas traci pamięć - Ósmemu zdarza się to notorycznie. Pojawiają się też Sontarianie (grani przez Straxa z telewizyjnego Doctor Who, no less!), powraca też Molly. Cały ten bałagan - bo na dokładkę dostajemy też Eminence, z którym (którymi? którą?) Doctor zmagał się w Dark Eyes 3 - znajduje swoje rozwiązanie w Eye of Darkness, w którym dochodzi do wielkiego finału budowanej przez parę ładnych lat intrygi.
Jak wypada ta intryga? No cóż… średnio. To znaczy, niby to wszystko trzyma się kupy i zgromadzenie najpotężniejszych przeciwników Doctora (Master, Eminence, Dalek Time Controller) w jednym miejscu jest dość naturalnym rezultatem wcześniejszych wydarzeń, to jednak w trakcie budowania ostatniego aktu w słuchowisko wkradł się chaos - to co przytrafiło się Molly, powrót Eminence, dogorywający Dalek Time Controller, tytułowe czarne oczy (będące uniwersalnym wytrychem fabularnym - co irytuje, bo można odnieść wrażenie, że scenarzyści wymyślają nowe ich właściwości ad hoc, jak im fantazja podpowiada), plan Mastera - wszystko to plącze się ze sobą i słuchacz odczuwa przesyt. Przez to sam finał historii nie ma aż tak wielkiego ładunku emocjonalnego jak powinien i w sumie wypada jak nieudolna podróbka mistrzowskiego To the Death.
Czy to jest złe słuchowisko? Nie - mimo wszystkich wad i niedociągnięć nadal słucha się z uwagą, przyjemnością i pewnym zaangażowaniem emocjonalnym. Naprawdę szkoda, że twórcy Dark Eyes nie udźwignęli ciężaru tak złożonego i ambitnego przedsięwzięcia, bo miało ono olbrzymi potencjał, który w pewnej części zmarnowano i roztrwoniono. Ale i tak wciąż jest o niebo lepiej, niż to, co ostatnimi czasy wyprawia Moffat w telewizyjnej inkarnacji Doctor Who. Na pocieszenie dodam, że to jeszcze nie koniec przygód Ósmego - Paul McGann jesienią powróci w Doom Coalition, które to słuchowisko zapoczątkuje nowy etap w życiu Ósmego Doctora. Szczerze powiedziawszy, już nie mogę się doczekać i liczę na to, że scenarzyści wyeliminują błędy, które popełnili w Dark Eyes i zgotują nam niesamowite słuchowisko.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz