niedziela, 19 maja 2013

Warehouse 13. 2x02 - Mild Mannered

fragment grafiki autorstwa Jacka Kirby'ego, całość tutaj.

Dziś w menu – poznajemy drugie imię Myki (które jest po prostu świetne i nie ma się czego wstydzić, gdybym był dziewczyną, sam chciałbym nosić takie imię), dowiadujemy się, że Pete jest komiksowym geekiem zorientowanym na Silver Age, Artiego dręczą duchy nieodległej przeszłości, zaś Claudia ma pretensje do Leeny o kradzież tożsamości, który przysporzył zarówno jej, jak i pozostałej części ekipy Magazynu wielu problemów.

Zacznijmy może właśnie od tego wątku – to bezsprzecznie najgorszy motyw całego odcinka. Scenarzyści, poważnie? Leena była wtedy zdalnie sterowana przez MacPhersona, z czego Claudia doskonale zdaje sobie sprawę, w dodatku z ich dwojga to właśnie Leena została bardziej skrzywdzona, bo to z niej MacPherson zrobił kreta, pozbawił wolnej woli i zwyczajnej ludzkiej godności. Owszem, fakt, że Leena wrobiła w to wszystko Claudię i wynikające z tego podejrzenia mogły zachwiać jej (Claudii) ledwo co ugruntowanym poczuciem przynależności do „rodziny” Magazynu, ale… Taki głupi fundament konfliktu Leeny i Claudii stawia tę drugą w pozycji osoby egoistycznej i zupełnie pozbawionej empatii. A przecież doskonale wiemy, że tak nie jest. Drugim motywem rozgrywającym się poza głównym wątkiem odcinka jest widmo MacPhersona nawiedzające Artiego. Rozwiązanie tego wątku okazało się zaskakująco ciekawe – dowiadujemy się, że Artie naprawdę cierpi z powodu utraty przyjaciela, mimo wszystkich niesnasek, jakie wydarzyły się po drodze. Niestety – poza pogłębiającą sylwetkę charakterologiczną Artiego konkluzją ten wątek nie ma niczego ciekawego do zaoferowania i ogranicza się do scen nawiedzania Artiego i jego prób odkrycia genezy tych zjawisk.

Tak na marginesie obu tych wątków – podobały mi się małe prezenty dla fanów, smaczki łagodzące ewidentny fakt, iż odcinek stanowi w gruncie rzeczy zapychacz fabularny. Te smaczki to, na przykład, Myka, której w końcu przysłano rzeczy osobiste do jej nowego miejsca zamieszkania i jej reakcja na odzyskanie ważnych dla niej drobiazgów. Tańcząca, tuląca do siebie misia Myka – na początku konfuzja, ale przecież ta bohaterka to nie żadna Królowa Śniegu, a jej pragmatyzm i precyzja myślowa wcale nie muszą oznaczać chłodu emocjonalnego. Kolejną sympatyczną sceną jest kazanie, jakie Artie wygłasza pod adresem Claudii, który tłumaczy krnąbrnej dziewczynie, czemu agenci Magazynu korzystają z broni obezwładniającej. Taka batmanowo-doctorowa etyka, bardzo pasująca do konwencji serialu i bardzo dobrze, że to zostało powiedziane głośno i dobitnie. A propo Doctora – Claudia cytuje Dziesiątego. Jej, super – mam na twarzy szeroki uśmiech za każdym razem, gdy widzę tę scenę. Twórcy nie ukrywają inspiracji serialem Doctor Who i bardzo dobrze, bo jeśli się inspirować, to najlepszymi (abstrahując od tego, że uczeń wyprzedził mistrza i Warehouse 13 ostatnio przebija Doctora pod prawie każdym względem. Przynajmniej moim zdaniem). Poza tym – wyobrażacie sobie Claudię jako towarzyszkę Doctora? Na pokładzie TARDIS? Łał. Jestem gorąco za.
                                                                         
No dobrze – przejdźmy do meritum, którym jest prowadzona przez agentów sprawa artefaktu dającego super-moce. Cały odcinek jest mocno przerysowaną satyrą na komiksy superbohaterskie. Z ust Pete’a, Myki i Claudii (która w pewnym momencie dołącza do agentów terenowych) właściwie co chwila padają jakieś kwestie powiązane z komiksami. Niestety, jako zabawa konwencją odcinek sprawdza się naprawdę tak sobie. Cała ta superbohaterska estetyka sprowadza się do mało wyrafinowanych i podanych w łopatologiczny sposób smaczków i właściwie od razu schodzi na dalszy plan, ustępując tradycyjnej aż do bólu formule procedurala. A szkoda, bo przecież wyjściowa idea dawała naprawdę spore pole do popisu i przy odrobinie wysiłku mógł to być znakomity odcinek. A tak, mamy sztampowy zapychacz. Ale i tak niektóre momenty – Myka w kostiumie superbohaterskim strzelająca promieniami z rękawic, ostateczna konfrontacja polegająca na ściągnięciu gaci głównemu przeciwnikowi  – były naprawdę udane. Szczególnie kiczowata i przerysowana, nawet jak na standardy Warehouse 13, finałowa walka.

Jeszcze tak odnośnie artefact of the week – w tym odcinku były nim slipy Angela Siciliano. To nazwisko zapewne nikomu niczego nie mówi, może poza największymi komiksowymi geekami. Już tłumaczę – otóż był w historii amerykańskich komiksów superbohaterskich czas, gdy anonsowano na ich łamach specjalne kursy ćwiczeń, po których – wedle zapewnień reklamujących ich komiksowych postaci – czytelnik sam może nabrać iście superbohaterskiej masy i postawy. Twarzą – choć może niekoniecznie o tę część ciała w tym wypadku chodzi – wielu takich reklam był właśnie Angelo, znany bardziej pod pseudonimem Charles Atlas.

Tak więc tak – odcinek trochę rozczarowuje. Sztampowa fabuła, kilka ciekawych pomysłów, parę smaczków… Z jednej strony średniak, z drugiej – znam seriale, w których odcinki tego poziomu są jednymi z lepszych. Kwestia skali. A, i byłbym zapomniał – w epizodycznej roli pojawia się Jewel Staite, ale jej rola zupełnie nie zapada w pamięć. I to chyba tyle.

2 komentarze :

  1. O tak Claudia byłaby idealną towarzyszką. Doskonały pomysł!
    Wspomniałeś o Jawel Staite, ale już nie o Seanie Maherze ani słowa. Chyba jedyna rzecz jaką pamiętam z tego odcinka to Firefly reunion.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No fakt. Na swoje usprawiedliwienie mam to, że Firefly oglądałem raz, bardzo dawno temu i kompletnie nie podzielam tego powszechnego zachwytu nad tym serialem.

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...