czwartek, 16 maja 2013

Warehouse 13. 2x01 - Time Will Tell

fragment grafiki autorstwa Henrique Alvina Correa'y, całość tutaj.
Otwarcie drugiego sezonu to zarazem pociągnięcie nagle uciętych wątków z finału sezonu pierwszego, jak i godne zapoczątkowanie nowych. Poza tym – Artie czuje krówkę, Pani Frederic dusi Leenę (płakałem ze wzruszenia), Pete cytuje teksty z Młodego Frankensteina i Wyspy Doktora Moreau i robi z siebie kompletnego idiotę, atakując aktora odgrywającego H.G. Wellsa. Co do H.G. – o której to postaci w dużej mierze będzie opowiadał ten wpis – też się pojawia i od tego momentu właściwie tak naprawdę zaczyna się Warehouse 13. Ale do tego jeszcze dojdziemy.

To jest przede wszystkim odcinek z family reunion. Błyskawiczne zmartwychwstanie Artiego jest jednym z najlogiczniejszych powrotów zza grobu, jakie widziałem w popkulturze (Feniks Czechowa), zaś reakcja na nie potwierdza wszystko, co napisałem o związkach rodzinnych w serialu. Kadra Magazynu wyraźnie traktuje siebie nawzajem jak członków rodziny, z całym dobrodziejstwem inwentarza. Mamy zrzędliwego nieco, ale troskliwego i odpowiedzialnego ojca (Artie) i przejmujące się jego losem dzieci (Myka, Pete), a także zbuntowaną nastolatkę osaczoną przez misterną siatkę intryg MacPhersona (Claudia). A właśnie – Claudia w tym odcinku wraca do swojej wersji z jej debiutanckiego odcinka, czyli zaszczutej przez otoczenie outsiderki, która na własną rękę stara się uporać z własnymi problemami. Dość szybko jednak Artie przywraca dziewczynę do pionu, pomagając dowieść jej niewinności i odbudowując z nią rodzicielskie relacje, naruszone przez machinacje MacPhersona. Szkoda – Claudia jako wolny elektron, przynajmniej przez pewien czas, pozostająca poza wszelką kontrolą, byłaby bardzo fajnym wątkiem. Na pewno fajniejszym, niż ta jej pożal-się-Cthulhu relacja z Toddem… ale o tym kiedy indziej. Tymczasem przejdźmy do głównej gwiazdy odcinka, która jest oczywiście H.G. Wells.

To dobry moment, żeby opisać, jak Warehouse 13 bawi się popkulturą, a konkretniej z motywem, który TvTropes nazywa Ninja Pirate Zombie Robot ­– czyli upchnięcie paru nerdowskich fetyszy w jedną postać – i dlaczego robi to lepiej, niż Doctor Who. H.G. Wells z Warehouse 13 jest bowiem kobietą – ghost writerem swojego brata Charlesa, a także ex-agentką Magazynu 12, zadeklarowaną feministką, w dodatku biseksualną (jak to stwierdzi w jednym z kolejnych odcinków: „Many of my lovers were men.), śmiertelnie niebezpieczną mistrzynią sztuk walki, wynalazczynią i jednym z najpotężniejszych intelektów w historii ludzkości. Jakby tego było mało, nosi w tym odcinku steampunkowy gorset dający możliwość poruszania się z prędkością ponaddźwiękową (niewidzialność gratis). Jak zatem widać, niedaleko jej do znanej skądinąd madame Vastry. Przy czym Helena G. Wells jest postacią zdecydowanie ciekawszą, a to z tego powodu, że Moffat zrobił z Vastry raptem ozdobnik, barwny, lecz kompletnie „pusty” i, paradoksalnie, nieciekawy. Miks popkulturowych archetypów i konwencji jest interesujący o tyle, o ile osadzony jest w interesującym kontekście, w przeciwnym wypadku mamy efektowną, bo efektowną, ale jednak – wydmuszkę. Tak się stało z postacią Vastry (opinia prywatna, idę o zakład, że cała rzesza fangirls za chwilę mnie naprostuje) i tego udało się uniknąć H.G. – właśnie ze względu na to, że w Warehouse 13 coś z tą postacią zrobiono, nadano jej określony rys charakterologiczny, pogłębiono osobowość, uwikłano w jedną z najciekawszych nieheteronormatywnych relacji w popkulturze. W tym odcinku, co prawda, jeszcze tego nie widać – ale już teraz warto zaznaczyć, że Helena jest postacią pełną gębą, nie zaś sztywnym (póki co?) konstruktem pokroju jaszczurzej wiktoriańskiej lesbijki z kataną.

To jaka w końcu jest ta tak wychwalana przeze mnie H.G. Wells? To bezczelna manipulatorka, świadoma własnych walorów (tak fizycznych, jak i intelektualnych), zdecydowanie prąca przed siebie – i biada temu, kto stanie jej na drodze. Sposób, w jaki manipuluje agentami Magazynu i wywodzi ich w pole tak, że poruszają się niczym dzieci we mgle dowodzi, że to postać potencjalnie tak równie niebezpieczna, co MacPherson, który zresztą zginął z jej właśnie ręki.

Świetna jest też jedna z ostatnich scen odcinka, gdy – dość archetypowo, muszę przyznać – MacPherson tuż przed śmiercią uświadamia sobie, że się mylił. Poznajemy w końcu motywację działań Jamesa – otóż w czasie korzystania z mocy Feniksa, stojąc na granicy życia i śmierci (a może nawet poza tą granicą) widział tylko ciemność i pustkę, w przeciwieństwie do Artiego, który w analogicznej sytuacji widział światło i odczuwał spokój oraz nadzieję. Przy czym – tak sobie gdybam i snuję hipotezy – nie chodzi tu raczej o istnienie/nieistnienie życia pozagrobowego, tylko raczej takich spraw, jak dobro i zło,  chaos i równowaga. Albo może Feniks po prostu pokazał każdemu z nich to, co i tak siedziało im w duszy? Bardzo to wszystko niejednoznaczne i dające pole do różnorakich interpretacji. Trochę szkoda, że już pewnie nigdy nie dowiemy się, o co dokładnie chodziło w tej rozmowie Jamesa z Artiem.

Krótko zatem – znakomite rozpoczęcie bodaj najlepszego sezonu Warehouse 13. 

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...