niedziela, 16 października 2011

Calm Adults Of Live

fragment grafiki autorstwa Bena Templesmitha, całość tutaj.

Po raz pierwszy usłyszałem ich bodaj w jednym z pierwszych odcinków show Kuby Wojewódzkiego i, szczerze powiedziawszy, nie zapamiętałem ani jednego słowa, które padło w toku prowadzonego przez gospodarza programu wywiadu (inna sprawa, że Wojewódzki był wtedy bardziej zajęty autopromocją, niż wyciągnięciem od członków zespołu czegokolwiek konstruktywnego). Jednak ich piosenka – o, tak, to akurat wdarło się szturmem w mój dziecięco-nastoletni umysł, zajęło strategiczne pozycje i okopało się na długi lata, chroniąc przyczółek przed ówczesną inwazją infantylnego hip-hopu i popu. Taa, na początku tysiąclecia gotów byłem wybiec na podwórko z plecakiem pełnym butelek z benzyną i kamieniami. Dopiero później poznałem, nazwijmy to, filozofię stojącą za agresywnym buntem Cool Kids Of Death i zrozumiałem, że to nie jest moja rebelia, ale wtedy było już za późno. Zakochałem się, tak po szczeniacku, byłem wannabe Generacji Nic. Fakt, nie do końca łapałem wtedy o co tam biegało, ale kogo to obchodzi? Mam w końcu coś swojego. Mam swój bunt, tak egzotycznie różny od niskochodnikowego smęcenia, które preferowali moi koledzy z gimnazjum. Pierwsza płyta kulek w olbrzymiej mierze zrobiła mi gust muzyczny, za co do końca życia będę im dziękował.

Później było liceum, 2006 rok i płyta, która też się tak nazywała. W międzyczasie spokorniałem, otrzaskałem się i zakrzepłem. Zrozumiałem, że bunt kulek to bunt na pokaz, udawany, obliczony na zysk, na MTV i takich szczeniaków jak ja. Było to bardzo cyniczne, a taki też byłem w swoich licealnych czasach. Choć teraz, gdy się nad tym zastanawiam, to byłem raczej żałosny, niż cyniczny. Ale cyniczny, w gruncie rzeczy, też. Tak jakby. W każdym razie – do drugiej płyty CKOD podchodziłem już na zimno, bez emocji. Znaczy, taki był plan, bo muzyka znów chwyciła mnie za jaja i nie puściła. Znowu zrobiłem się zbuntowany, ale nie tak na dziko, jak w gimnazjum. Wiedziałem już, że to nie mój bunt, ale ja sam nie miałem innego. Więc buntowałem się buntem pożyczonym, cynicznym, obliczonym na zamierzony efekt. A, przy tym, podparty piekielnie dobrą, dynamiczną muzyką, która wypalała znaki na mózgu.

Dwa lata później. Matura, pierwsza poważniejsza kontuzja serca i Afterparty – trzecia płyta CKOD, do której dojrzałem dopiero po jakimś czasie. Po bezkompromisowych, wywrzaskiwanych wezwaniach do z góry przegranej rebelii, wolniejsza, bardziej melodyjna kompilacja piosenek wykrzywiła mi twarz. Ale tylko na początku, bo kropla drąży skałę i powoli rozsmakowałem się w tym dojrzałym buncie, w buncie, który błyska już siwymi włosami, drżeniem zaciśniętej na mikrofonie ręki i ogólnym zniechęceniem, buncie niejako obowiązkowym, buncie wbrew sobie, bo gdy nie można przestać, trzeba jeszcze więcej. I, widzicie, odkryłem sekret – chłopaki z zespołu wierzą w ten bunt, nawet, jeśli nie chcą się do tego przyznać nawet sami przed sobą. Gdyby nie wierzyli, choćby odrobinę, w tej muzyce nie byłoby nic ciekawego, hasła byłyby fasadowe i tłuczone bez przekonania, bez rozpaczliwego wrzasku Ostrowskiego. ale jednak coś w tym musi być. Musi.

Dzisiaj. Choć nie biegam już z butelkami z benzyną i kamieniem, to mam dwadzieścia kilka lat, niczego nie dokonałem, żadnych na przyszłość planów, mój komputer jest zepsuty, a filmy o miłości są takie banalne. Generalnie kręcę się w kółko, wiem, że poezja nie jest dla mnie, ale to przecież skandal, bo studiuję polonistykę. Może to był strzał kulą w płot? Może dać sobie z tym spokój, może zacząć po prostu biec, by nagle zapomnieć wszystko? A może wystarczy odpalić najnowszą płytę Cool Kids Of Death, by opracować jakiś porządny plan ewakuacji? To ma być już ostatnia płyta kulek, to już jest koniec. Oby nie, bo prawdziwy bunt nigdy się nie kończy, może zmienia się tylko w frustrację, ale nie gaśnie nigdy, o nie. Najnowszy krążek to już zupełnie inna bajka – na pozór, rzecz jasna, bo bunt skrył się pod płaszczykiem elektroniki, gładkich słówek i spokojnego wokalu. Wciąż jestem pod wrażeniem tego, jak Plan Ewakuacji pozornie jest wywieszeniem białej flagi, złożeniem broni i podpisaniem kapitulacji. Pozornie. Kulki grzecznie podają dłonie do skucia i dają się odprowadzić do awionetki, ale na ich ustach cały czas błąka się dziwny uśmieszek. Ci goście mają pod płaszczami bomby, nie dali się ugłaskać. Nie wierzę w to. A nawet jeśli - to i tak miałem zaszczyt być świadkiem niezwykłej historii, niezwykłej muzyki niezwykłego zespołu.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...