niedziela, 22 maja 2011

Ta-dam!


fragment grafiki autorstwa Konrada Okońskiego, całość tutaj.

Lubię pisać o muzyce wykorzystywanej w ścieżkach dźwiękowych gier – to bardzo wdzięczny temat pokazujący, że nie wszystko, co najciekawsze w kulturze popularnej musi rozgrywać się na samych jej obrzeżach.

Środowisko kompozytorów „growej” muzyki wyewoluowało w dość specyficzny sposób, przez co trudno utożsamiać je ze środowiskiem kompozytorów muzyki filmowej (choć, oczywiście, oba w pewnym stopniu wzajemnie się przenikają). Na początku była Amiga. Od poprzednich przedpotopowych machin do grania odróżniała ją umiejętność wygenerowania dźwięków, które od biedy można było poustawiać w jakąś sensowną melodię. Wtedy to właśnie rozwinęła się tzw. demoscena, której pośrednio zawdzięczamy ostateczny kształt dzisiejszej oprawy audio gier komputerowych. Dema – te cudowne, a kompletnie dziś zapomniane dzieła sztuki cyfrowej – dały pretekst domorosłym kompozytorom na rozwinięcie skrzydeł. Tak właśnie „narodzili się” Jeremy Soul, Jesper Kyd czy choćby nasz rodak Adam Skorupa. Kolejnymi punktami zwrotnymi w historii soundtracków gier był wynalezienie PCta, płyt CD i, w końcu, formatu MP3.

Mogłoby się wydawać, że wraz z rozwojem przemysłu gier deweloperzy zrezygnują z usług półprofesjonalistów skłaniając się raczej ku bardziej doświadczonym i cieszącym się większą estymą kompozytorom muzyki filmowej. Istotnie, coraz częściej mamy do czynienia z takimi przypadkami, jednak świadomi gracze i koneserzy preferują raczej tych kompozytorów, którzy od zawsze związani byli z graczami. Dostrzegam tu pewne środowiskowe braterstwo (nie ma w tym nic dziwnego, wszak gry wykluły się i opierzyły w dość zwartym, undergroundowym gniazdku), choć oczywiście nie odmawiam kompozytorom „growej” muzyki niesamowitego talentu i wyczucia – sam preferuję raczej Kyda, niż Zimmera.

Chciałbym tu coś napisać o różnicach pomiędzy muzyką filmową, a tą pisaną na potrzeby gier – są to w końcu dwa zupełnie różne media operujące odrębnymi środkami przekazu – ale złapałem się na tym, ze takich różnic po prostu nie ma – a przynajmniej ja nie umiem ich wskazać. I tu i tam muzyka musi być dobrym tłem dla rozgrywających się na ekranie wydarzeń (wyobraźmy sobie sekwencję otwierającą grę Assassin’s Creed II bez przepięknego motywu muzycznego skomponowanego przez Jespera Kyda), i tu i tam potrzebne są kawałki zarówno spokojne, jak i dynamiczne. Nic zatem nie stoi na przeszkodzie, by muzycy „filmowi” komponowali na potrzeby gier i odwrotnie. Mamy bowiem do czynienia z niezwykłym ewenementem – oto gracze, a zatem najczęściej ludzie młodzi, ładują na swoje iPady i odtwarzacze mp3 muzykę nierzadko bardzo ambitną, nawiązującą do klasyki i rozmaitych, nieobecnych w mainstreamie nurtów (choćby muzyka renesansowa czy barokowa). Kompozytorzy też są w bardzo komfortowej sytuacji, ponieważ mogą w swojej pracy pozwolić sobie na nieco większą swobodę, niż np. graficy czy scenarzyści. I, jak widać – a raczej słychać – skwapliwie z tej swobody korzystają. Z pożytkiem dla nas wszystkich.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...