fragment grafiki autorstwa KookyShyGirl88, całość tutaj. |
Powód, dla którego zdecydowałem się zapoznać z 7D, jedną z nowszych disnejowskich animowanych produkcji telewizyjnych był prozaiczny – stworzyły ją w dużej mierze te same osoby, które dały nam kultowy serial Animaniacs. Producent Tom Ruegger, scenarzystki Deanna Oliver i Sherri Stoner oraz aktorzy głosowi Paul Rugg i Maurice LaMarche dwadzieścia lat temu stworzyli zupełnie nową jakość w dziedzinie familijnych kreskówek – poziom, który od tamtej pory osiągnęło bardzo niewiele produkcji. Nic zatem dziwnego, że skoro tylko dowiedziałem się, iż ekipa, która stała za powstaniem Slappy Squirrel oraz Pinky'ego i Mózga pracuje nad czymś nowym – natychmiast zapragnąłem się z tym zapoznać. Jednocześnie łamiąc swoją zasadę niepisania o kreskówkach Disneya (od tego jest bowiem Mysza, która ma na ten temat nieporównywalnie większą wiedzę od mojej i nie śmiałbym wchodzić w jej kompetencje), no ale dla Rueggera i Stoner zawsze jestem w stanie zgrzeszyć.
Od początku zatem – serial animowany 7D jest prequelem klasycznej disnejowskiej animacji Snow White and the Seven Dwarfs opowiadającym o dziejach siedmiu krasnoludków przed poznaniem Śnieżki. Tyle teoria – w praktyce mamy tu do czynienia z bardzo luźną wariacją na temat materiału źródłowego, od którego 7D różni się właściwie wszystkim, od sposobu prezentowania historii, poprzez tempo, na estetyce skończywszy. Krasnale mieszkają w królestwie Jollywood i są specjalną jednostką szybkiego reagowania na usługach dobrotliwej, acz nieco oderwanej od rzeczywistości Królowej Przecudnej (Queen Delightful). Oczywiście są również antagoniści – Hildy i Grim Gloomsowie, młode małżeństwo niecnych czarnoksiężników mieszkające na obrzeżach królestwa w chatce jakby żywcem wyjętej z imaginacji Tima Burtona. Każdy odcinek zawiera w sobie dwie opowieści o wyjątkowo zamkniętej strukturze – właściwie serial można oglądać w dowolnej kolejności bez poczucia fabularnego zagubienia, ponieważ nie ma żadnych wątków egzystujących dłużej, niż jeden epizod, a jakiekolwiek zmiany w ustalonym status quo czy ewolucja charakterologiczna którejś z postaci są kompletnie ignorowane w następnych odcinkach. Co niekoniecznie jest czymś złym, ale odnoszę wrażenie, że w dobie kultury serialu z takiego założenia korzysta się jakby rzadziej. Inna sprawa, że pierwotnie grupą docelową 7D były dzieci oraz bardzo młode nastolatki, dopiero w chwili, gdy produkcja była już w stosunkowo zaawansowanej fazie zdecydowano się nieco zmodyfikować target i włączyć do niego również rodziców.
I to widać. Pierwsze odcinki są wyraźnie pisane z myślą o jedynie najmłodszych odbiorcach – mają bardzo proste konstrukcje fabularne, brakuje w nich mrugnięć okiem dla starszych widzów, delikatnie dwuznacznych żartów czy nawiązań do kultury popularnej. Są również bardzo ugrzecznione – cenzorzy Disneya znani są ze swojej surowości (poważnie, zapytajcie dwóch animatorów wyrzuconych z pracy przez Myszkę Miki za to, że dla żartów w jednej klatce filmu Who Framed Roger Rabbit dorysowali Jessice waginę), więc nie ma co liczyć na pazur znany z Animaniacs. Wszelkie żarty opierają się na waniliowym slapsticku, prostym humorze sytuacyjnym oraz okazjonalnych grach słownych. Wyłapałem dosłownie jeden kosmaty żarcik, który scenarzystom i scenarzystkom udało się przemycić do serialu - konkretnie chodzi mi tu o kwestię: You can be naughty with me, you can be naughty with my kingdom, but you CAN NOT BE NAUGHTY WITH MY DOG!, która pokazuje, że bez mała dwie dekady, jakie minęły od czasu zakończenia Animaniacs twórcy bynajmniej nie stracili ikry i wciąż wierni są swoim starym nawykom.
Niektóre odcinki mają całkiem fajną strukturę prezentowane są trochę jak współczesne reportaże telewizyjne, w których bohaterowie opowiadają o wydarzeniach już po fakcie. Jest to zrobione bardzo subtelnie i ten sposób narracji nie jest nadużywany, dzięki czemu szybko wtapia się w fabułę. Świetna sprawa. Szkoda jedynie, że większość epizodów jest bardzo prozaiczna – bohaterowie albo usiłują pokrzyżować szyki Gloomsom albo rozwiązać jakiś problem trapiący królestwo. Dopiero z czasem serial zaczął pozwalać sobie na odważniejsze eksperymenty, co jest fajne – naprawdę czuć w tym rękę twórców Animaniacs, szczególnie w żywych, soczystych dialogach. Nie mogę oprzeć się zresztą wrażeniu, że Rueeger i spółka delikatnie podkpiwają sobie z Disneya i kojarzonych z nim motywów parodiując je w 7D. Szczególnie królowa Delightful wydaje się parodią typowych żeńskich bohaterek disnejowskich superprodukcji – energiczna, entuzjastyczna, ale trochę przygłupia. Nie byłby to pierwszy raz, gdy ta ekipa produkcyjna stroiła sobie żarty ze stereotypów związanych z produkcjami spod znaku Myszki Miki.
Każdy z głównych bohaterów ma określoną rolę w fabule i dostaje swoje pięć minut. Krasnoludki posiadają bardzo proste sylwetki charakterologiczne (oczywiście powiązane z ich imionami) i znakomicie sprawdzają się jako bohater zbiorowy, wzajemnie się uzupełniając. Głównymi gwiazdami serialu – przynajmniej dla mnie – są jednak antagoniści. Grim i Hildy są po prostu uroczy w swojej niekompetencji. Szczególnie Hildy, której nastrój potrafi zmieniać się jak w kalejdoskopie. Oboje mają doskonałą chemię między sobą – zachowują się jak te stereotypowe młode małżeństwa, które irytują otoczenie publicznie okazywaną sobie czułością. Ich wygląd oraz opierający się na przebierankach i zasadzkach modus operandi narzucają silne skojarzenia z Jassie i Jamesem z serialu Pokemon. Jakby tego było mało, Hildy przemawia do nas głosem Kelly Osbourne (tak, z tych Osbourne'ów), która po prostu wymiata w tej roli. Skoro już o dubbingu mowa – tutaj nie jestem w stanie napisać ani jednego złego słowa, bo jeśli chodzi o głosy, 7D to absolutnie pierwsza liga. Maurice LaMarche, Billy West, Paul Rugg... a to tylko obsada pierwszoplanowa. Gościnnie w kreskówce pojawiają się natomiast takie sławy, jak Whoopie Goldberg, Jay Leno, George Takei, Ozzy Osbourne i wiele innych. Piosenki są z kolei... fajne. Aż tyle i tylko tyle. Muzycznie serial idzie trochę w punkrockowy styl – dość zaskakujący wybór, ale, o dziwo, sprawdza się znakomicie – i generalnie słucha się tego przyjemnie, ale jeszcze żaden utworek nie wpadł mi w ucho na tyle, bym nucił go sobie pod nosem.
Najbardziej kontrowersyjny aspekt – oprawę wizualną – zostawiłem na sam koniec. Serial operuje w bardzo uproszczonej estetyce. Postaci wyglądają tak, jakby zostały zaprojektowane przy użyciu najprostszych narzędzi MS Painta – bardzo wyraźnie widać, że stworzono je nie po, by wyglądały ładnie (choć to oczywiście kwestia gustu), ale po to, by dało się je możliwie łatwo animować we Flashu. Co jest dość ironiczne zważywszy na fakt, że ostatecznie serial i tak tworzono tradycyjnie – we Flashu powstał jedynie pilot. To z kolei sprawia, że całość nie wygląda zbyt dobrze. Jasne, animacja jest płynna, ale projekty postaci bardzo ją ograniczają. Bohaterowie mają duże oczy i brwi, twarze zaprojektowane tak, by usta mogły się po nich swobodnie przemieszczać, a sylwetki – by łatwo było animować ich poruszanie się. To z kolei sprawia, że nadawanie bohaterom ciekawszej mimiki czy nietypowego sposobu ekspresji jest trudniejsze. Ciekawy przypadek, bo animacja jako taka bardzo mi się podoba, ale projekty postaci albo niweczą albo przynajmniej mocno utrudniają starania animatorów.
Podsumowując – 7D jest przyzwoitą kreskówką... ale chyba nie na tyle, bym mógł ją z czystym sumieniem polecić każdemu amatorowi animacji. Jest po prostu zbyt banalna, a przez to niewyróżniająca się na tle całej masy współczesnych seriali animowanych. Małe dzieci pewnie będą nią zachwycone, ale dorośli raczej się wynudzą. W chwili gdy piszę te słowa emitowany jest drugi sezon 7D i na dzień dzisiejszy wiadomo już, że następnego nie będzie, bo Disney zakończył produkcję serialu, prawdopodobnie z uwagi na zbyt małe zainteresowanie widzów. Trochę szkoda – kreskówka obecnie znajduje się na krzywej wznoszącej i niewykluczone, że przeistoczyłaby się w coś naprawdę ciekawego, gdyby miała więcej czasu na rozwinięcie skrzydeł. Z drugiej jednak strony – nie będę po niej płakał, bo choć to naprawdę dobry serial... to nie jest jednak aż tak dobry.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz