![]() |
fragment grafiki autorstwa Deborah Colon, całość tutaj. |
Wiadomą rzeczą jest, że pies jest najlepszym przyjacielem człowieka, człowiek zaś – najlepszym przyjacielem Władcy czasu. Chciałoby się jeszcze dodać – człowiek płci pięknej, w wieku około 20-30 lat, pochodzący z Wielkiej Brytanii XXI wieku. Tak przynajmniej wynika z serialu Doctor Who. Monotematyczność tytułowego Doctora w doborze towarzyszy (w zasadzie towarzyszek) podróży stanowi dla mnie jedną z największych zagadek, daleko bardziej przekraczającą ciekawość co do prawdziwego imienia głównego bohatera czy odpowiedzi na pytanie, które padnie, gdy cisza nastanie. Czy jakoś tak.
Okazja do tego typu rozważań jest jak najbardziej adekwatna. Oto bowiem, po dwóch sezonach i połowie trzeciego odchodzi Amelia Pond – towarzyszka Doctora z najdłuższym w historii unowocześnionego Doctora Who stażem. Odeszła kameralnie, bez pompy towarzyszącej pożegnaniom z Rose Tyler czy Donną Noble. To chyba dobrze, bo Doctor, który ratuje nie (Wszech)świat, a pojedyncze osoby jakoś bardziej do mnie przemawia. Nie wiem czemu – najprawdopodobniej dlatego, że o ile koncepcja (Wszech)świata może być dla mnie trochę za bardzo abstrakcyjna, o ile wartość indywidualnej postaci, którą zdążyło się polubić jest przecież oczywista, a zaangażowanie emocjonalne – o wiele głębsze.
Amelia odeszła zatem, a my wiemy już co nieco o nowej postaci, która pełnić będzie rolę kotwicy utrzymującej ostatniego Władcę Czasu w pionie moralnym. Przede wszystkim wiemy, że będzie młodą kobietą. Znowu. Na usta cisną się nieprzystojne złośliwości pod adresem Doctora, który policyjną budkę powinien raczej zamienić na obskurną furgonetkę z wypisanym na burcie „FREE CANDY!!!”, ale zmilczę, bo gdybym to ja dzierżył stery TARDIS profil potencjalnych pasażerów byłby zapewne identyczny. Tymczasem temat „kto, zamiast?” zajął kilka blogerek z mniej lub bardziej zaprzyjaźnionych sieciowych zakątków. Rusty Angel, ninedin oraz Zwierz przedstawiły własne wizje na temat tego, jak powinien się prezentować ich wymarzony towarzysz. Typy ciekawe i z (niemal) wszystkimi zgadzam się w całej rozciągłości, postanowiłem zatem przyłączyć się do zabawy i zaprojektować własnego wymarzonego towarzysza Doctora.
Przede wszystkim, musiałby to być bohater płci męskiej. Mężczyźni w TARDIS byli raczej słabo reprezentowani. Co prawda już w pierwszym sezonie aż trzech przewinęło się przez pokład słynnego wehikułu czasoprzestrzennego, potem było z tym różnie (choć na ogół biednie) aż do czasów Rory’ego Williamsa, który wszakże przez większość swojego stażu na TARDIS robił za comic relief, oczywiście poza tymi, zdecydowanie zbyt mało licznymi przypadkami, gdy znienacka wchodził w The Last Centurion Mode. Ale wróćmy do naszego (właściwie – mojego) wyśnionego towarzysza. Zgadzam się z Rusty, że dobrym pomysłem byłoby osadzenie w tej roli nastolatka, z którym łączyłyby Doctora relacja uczeń-mistrz. Niech będzie to nastolatek zagubiony, wewnętrznie rozdarty (nawet, jak na standardy nastoletnie, gdzie – jak powszechnie wiadomo – każdy jest Werterem) i może nawet romansujący z Ciemną Stroną Mocy. A przy tym, oczywiście – inteligentny, wrażliwy i nad wyraz bystry. Doctor, widząc kogoś takiego, decyduje się zabrać go ze sobą w podróż, by go wychować i nauczyć odróżniać dobro od zła. Co mu się nie udaje.
Dokładnie. Towarzysz (nazwijmy go Steve) podróżuje z Doctorem, ratuje planety i pojedynczych ludzi, uczy się moralności, empatii i altruizmu, czyli wszystkiego tego, co stanowi o wyjątkowości Doctora. Sam główny bohater wyszedłby wreszcie z błazeńskiej roli i musiał stać się kimś w rodzaju – postrzelonego, bo postrzelonego, ale jednak – mentora. Z początku wszystko idzie zgodnie z planem – Steve zdaje się wracać na właściwą drogę, wykazuje się oddaniem i bohaterstwem, czasami jednak kwestionuje pewne posunięcia Doctora. Na przykład jego bezwzględny pacyfizm. Rodzą się drobne niesnaski i dyskusje, które zaczynają pęcznieć. W końcu Steve, z najczystszymi intencjami, robi coś, czego Doctor nigdy by nie zrobił. Może zabija zbira, którego Władca Czasu zdecydował się oszczędzić, mimo jego przewin. Może zabija kogoś, kto nieumyślnie zagraża innym, zaś Doctor nie ma pojęcia, jak temu zaradzić. W każdym razie – zostaje przelana krew, zaś napięcie pomiędzy Doctorem i Stevem sięga apogeum. Padają słowa, jakie paść nie powinny. Steve opuszcza TARDIS, by w następnym sezonie stać się głównym… może nie złoczyńcą, ale kimś, czyje działania budzą sprzeciw Doctora, z kolei który czuje się odpowiedzialny za ten stan rzeczy i obwinia się o to, kim stał się Steve pod jego wpływem. A raczej, mimo jego wpływu.
Krótko mówiąc – uważam, że najlepszym towarzyszem Doctora byłby Anakin Skywalker.