niedziela, 27 listopada 2011

Gdzie jest kryzys?

http://desmond.imageshack.us/Himg21/scaled.php?server=21&filename=assassinscreedrevelatioig.jpg&res=landing

fragment grafiki autorstwa Patricka Browna, całość tutaj
Uwielbiam narzekać. Na przestrzeni niniejszego bloga być może tego nie widać (efekt twardej, konsekwentnej autocenzury), ale fakt jest faktem – zawsze chętniej pisze mi się o tym, co mnie boli, wierci, uwiera, drapie i szczypie, niż o rzeczach, którymi się zachwycam. To zboczenie najpewniej wywodzi się z przeświadczenia, iż dobry kontent obroni się sam, należy go tylko przedstawiać, zły natomiast należy dogłębnie skopać tak, by czytelnikowi, broń Perunie!, nie przeszło przez myśl niepotrzebnie marnować czas i aktywa płynne na ewidentnego bubla. Spełniam tym swój obowiązek wobec kultury popularnej, oddzielając ziarna od plew.

Czasem jednak zdarza mi się narzekać kompletnie bez zastanowienia, niejako z rozpędu. Jest to wyjątkowo głupi zwyczaj, który wciąż bezskutecznie staram się wyeliminować. Ostatnio zorientowałem się, że moje jęczenie pod tytułem „kiedyś-gry-były-lepsze” jest niewarte funta kłaków, choć tendencja do podobnych opinii faktycznie wzrasta z miesiąca na miesiąc. Sednem takiego trendu jest oczywiście nowa generacja konsol, póki co bezskutecznie wypatrywana przez wszelkiej maści graczy. Gry wideo graficznie stoją w miejscu, ponieważ deweloperzy przyzwyczaili się już do dającej daleko większe zyski multiplatformowości, w związku z czym zmuszeni są tworzyć gry przystosowane do mocy przerobowych ostatniej generacji konsol, której – nawiasem mówiąc – niedługo stuknie już sześć lat. Tymczasem gracze – a pewnie i twórcy – aż ślinią się na myśl o cudach, jakie można by było wysmażyć na obecnym wypasionym pececie. Już teraz niektóre produkcje zaliczają falstarty, czarując nas niesamowitą grafiką (Battlefield 3), zaś prezentacje nowości na rozmaitych targach branżowych z reguły odbywają się z wykorzystaniem podrasowanego „blaszaka” (oczywiście z podłączonym dla niepoznaki padem) – nawet, jeśli platforma docelowa gry jest zgoła inna. Nie chcę tu wyjść na zatwardziałego pececiarza (którym, notabene, jestem), ale naprawdę, jeśli nowa generacja konsol nie nadejdzie w ciągu paru najbliższych lat, rynek gier może nieprzyjemnie skostnieć. Wróćmy jednak do meritum notki. Otóż marudni gracze – a, do niedawna, ja razem z nimi - narzekają, że dziś powstają tylko puste jak wydmuszka gry dla „kałżuli” (copyright podobno by Śledziu), kolejne puste jak wydmuszka strzelanki dla napompowanych testosteronem nastolatków i generalnie świat gier cierpi na potężny zastój, w którym wciąż powielane są stare schematy, nie pokazuje się nic nowego, panuje degrengolada, a deweloperzy jadą po linii najmniejszego oporu. A to przecież bzdura.

Jako, że obecny rok chyli się już ku końcowi, a pora sprzyja rozmaitym podsumowaniom – przypatrzmy się produkcjom spod znaku klawiatury i pada, jakimi uraczono nas w tym okresie. Od razu zaznaczam, że wybór produkcji będzie naprawdę subiektywny i skupiający się głównie na blaszanej części growego światka (zatwardziały pecetowiec…). To był przecież bardzo dobry rocznik dla wszelkiej maści gier – dostaliśmy Alice: Madness Returns, z jej niesamowitym, surrealistycznym klimatem, ciekawą fabułą i niezwykłym artystycznym sznytem. Dostaliśmy Deus Ex: Human Revolution, który nie dość, że przywrócił blask legendarnej, a mocno zakurzonej marce, to jeszcze był niezwykle kompleksową produkcją z wielopoziomową, nieliniową fabułą, znakomicie doszlifowaną mechaniką i niegłupimi dylematami poruszanymi w toku rozgrywki. A do tego jeszcze ta piękna ciemnobursztynowa oprawa graficzna… nie sposób się było nie zauroczyć. Skoro już mówimy o barwach w kontekście gier – rok przeszedł nam pod patronatem bieli asasyńskiego płaszcza, dostaliśmy dwa znakomite samodzielne dodatki do Assassin’s Creed II, które w znakomity sposób rozwinęły wersje podstawową, prezentując nam niecodzienne realia, bogatą mitologię świata przedstawionego, świat, w którym można zatonąć na długie godziny i niezwykłą wszechstronność i różnorodność na polu rozgrywki, która tak pięknie koreluje z duchem renesansu. Biel szaty renesansowego skrytobójcy w pewnym momencie przeszła w mroczną sterylność drugiego Portala, który nie był jedynie rozwinięciem idei poprzedniczki, a stanowi niesamowitą podróż science-fiction ze wszystkimi elementami postawionymi w idealnej równowadze, z której każdy bez mała element świata przedstawionego przeniknął do internetowego języka memów i żartów. Nie wolno mi też nie wspomnieć o zieleni – zieleni wiedźmińskiego świata, który bez reszty zauroczył cały świat swoją oryginalnością, nieliniowością, budzącym szacunek poziomem trudności, pięknem otoczenia, dojrzałym podejściem w kwestii fabuły i mnogością alternatywnych ścieżek fabularnych. Dla snobów też znalazła się nie lada gratka – platformówka Limbo, choć mnie osobiście nie urzekła, pokazała, że w kwestiach artystycznych gry nie powiedziały jeszcze ostatniego słowa, mało tego – w istocie nie rozpoczęły jeszcze pierwszego zdania.

Gdzie więc ten kryzys, ja się pytam? Na pewno nie wśród twórców gier, którzy wciąż potrafią nas czymś zaskakiwać. Może brak jest nieco nowych, oryginalnych marek, tytułów niebędących sequelem, prequelem czy midquelem znanej gry. Może graficznie niektóre produkcje faktycznie wydają się już lekko anachroniczne, ale najważniejsze – pęd ku innowacjom – wciąż drzemie w grach i ich twórcach, o czym – gotów jestem postawić perły przeciwko orzechom, a nawet własne „orzechy” przeciwko orzechom – jeszcze niejednokrotnie się przekonamy.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...